piątek, 18 października 2013

Bohaterowie są znużeni

Mój przyjaciel - młody i zdolny publicysta - tak często mówi do mnie: Literatura - myślę o prozie  artystycznej - jest w tej chwili zabawą bez przyszłości. Tempo i dramatyzm życia w wieku dwudziestym mordują literaturę. Zanim zdążysz uporządkować w jakikolwiek poprawny kształt artystyczny swoją wizję dnia dzisiejszego, czas popędzi siedmiomilowymi krokami naprzód,. ty zostaniesz w miejscu trzymając swoją kupkę papieru i najwyżej możesz ze smutkiem spoglądać we własne, puste wnętrze. Człowiekowi dzisiejszemu nie odpowiesz literaturą na dzień dzisiejszy: Mann pisał przez ładnych kilka lat "Doktora Faustusa",. Szolochow przez czternaście lat ślęczał nad " Cichym Donem ",. praca Aleksego Tołstoja nad "Drogą przez mękę" trwała dwa dziesiątki lat. Nie, mój drogi! Człowiek wieku dwudziestego chce odpowiedzi dziś już na to, co stało się w dniu wczorajszym. Chce odpowiedzi bezbłędnej, przekonywającej i logicznej,. chce odpowiedzi takiej, jakiej nigdy w stanie nie jest mu dać literatura - zawsze maniakalna w większym czy mniejszym stopniu, zawsze jakoś wykrzywiona, zawsze obarczona ciężarem indywidualnej wizji świata i ludzkich poczynań. Rola literatury sprowadza się obecnie do dokumentaryzmu - ludzie chcą dobrej, jasnej i ciekawej publicystyki. Zresztą, czy naprawdę myślisz, że w drugiej połowie dwudziestego wieku literatura jest w stanie spełniać rolę taką, jaką spełniała w swoim złotym wieku dziewiętnastym? Wtedy, kiedy ludzie tworzyli kolonię Tolstojowców, zapijali się udręczeni wizją Dostojewskiego,. kiedy nieszczęśliwi młodzi ludzie strzelali sobie bez pudła w głowę po prześledzeniu cierpień Wertera ?
Nie jesteś chyba naiwny, aby tak przypuszczać. Wydaje mi się, że obecnie literatura jest bezradna wobec życia i że przez długi czas tak będzie. Dzieją się na świecie takie tragedie, o jakich nie śniło się bohaterom Szekspira i Stendhala. Czy trzeba ci przykładów? W każdej gazecie znajdziesz ich tysiące. Chcesz dramatów? Ja dziś nie wiem, co jest dramatem, a co nie. Chcesz tragedii na miarę antyczną? Wydaje mi się, że jesteśmy świadkami tragedii wyrastających ponad każdą, dotąd przyjętą miarę. Komunista niewinnie więziony we własnym kraju,. rewolucjonista, który wszystkie swe siły poświęcił sprawie wyzwolenia człowieka i od którego odwraca się własny naród, oskarżony o nikczemność i zdradę - czy znany ci jest w historii świata czas, w którym tego typu tragedia stałaby się - tak jak dziś- tragedią dnia codziennego? Czymże wobec ogromu i tragizmu tych spraw jest literatura? Śmieszną zabawą, w którą trudno będzie uwierzyć komukolwiek. Na jakim papierze, na jakich kamieniach, na jakiej taśmie filmowej i na deskach jakiego teatru uda się utrwalić te cierpienia? Są one - jak myślę - poza kręgiem tego wszystkiego, co dotąd nazywało się literaturą... Mniejsza z tym, czy przyjaciel mój - mówiąc o sprawach literatury - ma rację, czy też jej nie ma. Literatura stawała już wobec niejednej zbrodni i niejednego szaleństwa dając sobie jakoś radę; ludzie zawsze będą chcieli czytać o losach innych ludzi i dowiadywać się o ich życiu i cierpieniach nie z suchej publicystyki, lecz z kart książek pięknych i mądrych, bolesnych i świadomych - tak mu wtedy odpowiadałem.
Nie chodzi mi tu jednak o sprawy literatury. Kilka tygodni temu w Warszawie gościł studencki teatr satyryków z Gdańska "Bim-Bom". Teatr ów wystąpił z programem "Radość poważna". Przez wiele dni ludzie odchodzili z niczym od kas sympatycznych studentów; widownia zapchana była do ostatniego możliwego miejsca, a gazety pełne entuzjastycznych recenzji. "Bim-Bom" nazwano "teatrem wielkiej metafory", "siedmio-milowym krokiem naprzód"; mówiono o nim jako o najbardziej współczesnej - jeśli chodzi o środki wyrazu - scenie w Polsce; zachwycano się jego wdziękiem, filozofią i odwagą. Przypuszczam, że studentom z Gdańska wyrządzono wielką krzywdę i teraz będą przez długi czas musieli stąpać twardym krokiem po ziemi, aby im woda sodowa nie uderzyła do głowy. Tak zresztą zawsze dzieje się w Polsce; wystarczy tylko, aby zaistniało jakieś wartościowe zjawisko, aby natychmiast zniszczyć je i pogrzebać przesadą, niesprawiedliwością i brakiem proporcji. Nie czas tu ani miejsce, aby wyliczyć tych wszystkich mistrzów palety, pióra i sportu, którym wyrządzono niedźwiedzią przysługę wynosząc ich pod niebiosa i następnie ściągając brutalnie na kamienną ziemię. Teatr "Bim-Bom" nie jest teatrem wielkiej mądrości, a przed filozofią jego nie należy klękać jak przed wschodzącym słońcem - boję się, że efektowne baloniki i mydlane bańki puszczane przez uroczą dziewczynkę w istocie przykrywają pustkę. Trudno orzec - i dziwić się należy bezkrytycznym ocenom naszych recenzentów - czy "Bim-Bom" jest teatrem par excellence nowoczesnym, bo teatru nowoczesnego Polska nie widziała od dawien dawna - jest to więc gadanie ślepego o tęczy. "Bim-Bom" - to przede wszystkim zespół młodych świetnych ludzi, którym należy jak najprędzej i jak najkonkretniej pomóc w znalezieniu klucza do rozumienia dzisiejszego życia. Bohaterami ich spektaklu są: smutek, rozgoryczenie, niewiara i przygnębienie. To nie był teatr satyryków. To był teatrzyk przegranych złudzeń, nadziei i pragnień. Nie była to szczedrynowska satyra - ostra, bezwzględna i brutalna, sięgająca do samych korzeni społecznego zła. To był tylko - rozmieniony na efektowne, mydlane bańki - smutek. Smutek, owo uczucie, któremu oddawać się można z niejaką nawet przyjemnością pijąc wódkę w dorożkarskiej knajpie lub patrząc z ciepłego pokoju przez okno na świat smagany jesiennym deszczem; smutek, owo uczucie, którego doznaje mężczyzna na widok przechodzącej, ładnej kobiety; owo uczucie, które jest raz mniej, a raz bardziej dręczące, lecz idąc po którego szlakach trafić można tylko na ciemną rzekę zwątpienia, aby tam do reszty pogrzebać swoje nadzieje i pragnienie walki. Walczyć nim jednak nie można o żadną sprawę. Walczy się pragnieniami, miłością lub nienawiścią - tym wszystkim właśnie, czego nie potrafili czy też nie chcieli pokazać w swoim teatrze studenci z Gdańska. Vive la tristesse!
Zadziwiającą rzeczą jest nasze najmłodsze pokolenie - owi ludzie, którzy dobiegają pierwszej dwudziestki swego życia lub zaledwie ją przekroczyli. Zadziwiającą rzeczą jest znikomy hart tego pokolenia. Wypisano już tysiące kart na temat ich cynizmu, okrucieństwa, demoralizacji, rozwydrzenia i moralnej nędzy. W rzeczy samej sprawa wygląda inaczej. Oni są zmęczeni; dwudziestoletni bohaterowie socjalizmu, którzy wojnę znają z opowiadań, kiepskich filmów i książek, głód - z relacji ludzi, którym nigdy się nie wierzy; dla których takie słowa jak "strajk", "więzienie" są tylko nic nieznaczącymi pojęciami; pokolenie wychuchane i wydmuchane w inkubatorach rewolucji; pokolenia, które w istocie miało wszystko począwszy od stypendiów, a skończywszy na dziwkach i knajpach; pokolenie, w które władowano miliardy złotych; pokolenie o bezgranicznych wprost przywilejach - choć w to nigdy nie uwierzą - jest zmęczone, przeżywa kolosalny katzenjammer. Wystarczyło kilka przykrych, bolesnych prawd, które odsłoniła historia; wystarczyło kilka lat trudów, które są jednak kaszką z mleczkiem w porównaniu z tym, co mieli ludzie radzieccy podczas pierwszych pięciolatek; wystarczyło kilka klęsk, wystarczyło, aby słusznie rozwalono mit Wielkiego Nauczyciela, a pokolenie upadło bez sił na mordę. Pokolenie jest skacowane i zmęczone; pokolenie czuje się oszukane przez rewolucję. Pije, rozrabia na ponuro; młodociani poeci piszą o bezsensie życia; osiemnastoletnie oddają się kilku mężczyznom na raz, gdyż nie wierzą w miłość; malutki, nie dający się nawet w połowie realizować cynizm - naiwna forma obrony przed życiem - na co dzień; smutek od święta i co dalej? - Ja mam czoło pochylone - pisze w liście otwartym do "Nowej Kultury" osiemnastoletni student II roku Politechniki Warszawskiej. - Za moich starszych kolegów, za partię całą, Za tych wszystkich, którzy węszyli, oglądali się, za tych wszystkich, którzy oszukiwali i za tych, którzy dali się oszukać. Za tych, co świadomie, czy też nieświadomie pomagali złu, Mam czoło pochylone za was, drobnomieszczanie na ministerialnych stanowiskach, za was, dobrze odżywieni literaci, za was bezkonfliktowi pisarze, Wstydzę się za was wszystkich, a przede wszystkim za siebie, za swoją głupotę i łatwowierność, Ja nie potrafię już podnieść czoła, a jeśli je kiedyś podniosę", Zresztą to niemożliwe, bo nie mam żadnych podstaw, aby wierzyć czemukolwiek, Idee, gdy nie można wierzyć ludziom, stają się niczym: (",) My 18-i 20-latki, choć wzrastamy w nowych warunkach, nie jesteśmy szczęśliwi, bolesne jest bowiem zrozumieć, że to nowe tak bardzo jest stare, tak bardzo do naszego wymarzonego niepodobne, Bolesne jest tracić wszystko, w co się wierzyło", Vive la tristesse!
No i jacyż oni są, ci dwudziestoletni ludzie, którzy przegrali już wszystko, zrezygnowali ze wszystkiego i biernie oczekują na dalsze ciemne i niepotrzebne życie, Tragiczni czy komiczni? Może jedno i drugie? Oni są słabi; nie tragiczni i nie śmieszni, tylko tragicznie, przeraźliwie słabi, Pokolenie potrzebuje wapna i fosforu; tranu i witamin, Trzeba wzmocnić ich kręgosłupy, mięśnie i głowy, Trzeba im powiedzieć, że nie przeżyli jeszcze niczego, a wszystko, co najszczerzej wycierpieli do tej pory, może okazać się niczym w porównaniu do tego, co danym im będzie jeszcze przeżyć, Trzeba to pokolenie smutnych i rozpieszczonych dzieci, które utraciły wiarę w bociana, przygotować do życia - oni nie są przygotowani, Wystarczyło parę błędów, do których przyznała się partia, aby zmiażdżyć nimi siły pokolenia; wystarczyło kilka lat stania w ogonkach po bilety do kina czy mięso, aby wypruć z nich wszystkie siły; wystarczyło otworzenie w Warszawie kilkunastu specjalnych sklepów, aby ugruntowało się w pokoleniu poczucie krzywdy i niesprawiedliwości - w zmęczonym pokoleniu bez walk i klęsk, trwogi i śmierci na co dzień; w pokoleniu, które w istocie nie ma pojęcia, czym jest szarpanina ideologiczna; w pokoleniu, które dla marksizmu nie wyrzekało się żadnej innej ideologii; w pokoleniu, które nigdy nie dowie się na własnej skórze, co przeżyli ludzie z AK lub z NSZ, Cóż mają mówić ci, którzy przeszli przez piekło getta, których gnojono w Oświęcimiu, którzy przeszli przez lasy partyzantki; cóż mają powiedzieć nieliczni ocaleni z KZM-u; cóż mają w końcu powiedzieć ci, którzy po latach niesłusznego więzienia stanęli znów do pracy odrzucając gorycz? Żyjemy w czasach ogromnych; w czasach, które trudno ogarnąć najtęższym nawet rozumem, Oni pochylają swoje czoła ogarnięte mrokiem smutku i zwątpienia, Sprawa wyzwolenia człowieka przechodzi wielkie katharsis - marzenia wielu tysięcy komunistów; oni - przechodzą katzenjammer, Vive la tristesse!
Czy trzeba przykładów? Czy trzeba cytować te wszystkie gorzkie wiersze, smutne wypowiedzi; czyż trzeba - na tym miejscu - wylewać całą masę zwątpienia i goryczy? A może by im tak pomóc zrozumieć życie i czas? Może by im w końcu wytłumaczyć, gdzie żyją i w czym uczestniczą? Może by ich tak wreszcie nauczyć czegokolwiek choć o rewolucji - w sposób mądry i prawdziwy? Może by im tak dać jakiegoś potężnego klina na katzenjammer? Nie byłoby to bez pożytku, Wierzę w siłę rozpaczy, lecz ich rozpacz jest głupia; można tylko walić łbem o ścianę, jeśli rozpacza się z zamkniętymi oczyma, Trzeba pokoleniu otworzyć oczy, Siłę daje tylko rozum; z tym tutaj nie najlepiej,
Do diabła z tym smutkiem! Nie jestem wróżbitą i nie zajmuję się przewidywaniem przyszłości, Ale jeśli pokolenie nie otrząśnie się ze smutku; jeśli pokolenie nie zacznie się uczyć od początku, od podstaw, solidnie życia, to koniec pokolenia będzie nieporównanie smutniejszy i nieporównanie bardziej groteskowy od końca kolorowych baloników w teatrze "Bim-Bom",
Czyżby wiara pokolenia była tak krucha?


Pierwodruk "Obywatel Warszawy" nr 5/1956

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz