Bohaterowie są znużeni
Mój przyjaciel - młody i zdolny publicysta - tak często mówi do mnie: Literatura - myślę o prozie
artystycznej - jest w tej chwili zabawą bez przyszłości. Tempo i
dramatyzm życia w wieku dwudziestym mordują literaturę. Zanim zdążysz
uporządkować w jakikolwiek poprawny kształt artystyczny swoją wizję dnia
dzisiejszego, czas popędzi siedmiomilowymi krokami naprzód,. ty
zostaniesz w miejscu trzymając swoją kupkę papieru i najwyżej możesz ze
smutkiem spoglądać we własne, puste wnętrze. Człowiekowi dzisiejszemu
nie odpowiesz literaturą na dzień dzisiejszy: Mann pisał przez ładnych
kilka lat "Doktora Faustusa",. Szolochow przez czternaście lat ślęczał
nad " Cichym Donem ",. praca Aleksego Tołstoja nad "Drogą przez mękę"
trwała dwa dziesiątki lat. Nie, mój drogi! Człowiek wieku dwudziestego
chce odpowiedzi dziś już na to, co stało się w dniu wczorajszym. Chce
odpowiedzi bezbłędnej, przekonywającej i logicznej,. chce odpowiedzi
takiej, jakiej nigdy w stanie nie jest mu dać literatura - zawsze
maniakalna w większym czy mniejszym stopniu, zawsze jakoś wykrzywiona,
zawsze obarczona ciężarem indywidualnej wizji świata i ludzkich
poczynań. Rola literatury sprowadza się obecnie do dokumentaryzmu -
ludzie chcą dobrej, jasnej i ciekawej publicystyki. Zresztą, czy
naprawdę myślisz, że w drugiej połowie dwudziestego wieku literatura
jest w stanie spełniać rolę taką, jaką spełniała w swoim złotym wieku
dziewiętnastym? Wtedy, kiedy ludzie tworzyli kolonię Tolstojowców,
zapijali się udręczeni wizją Dostojewskiego,. kiedy nieszczęśliwi młodzi
ludzie strzelali sobie bez pudła w głowę po prześledzeniu cierpień
Wertera ?
Nie jesteś chyba naiwny, aby tak przypuszczać. Wydaje mi
się, że obecnie literatura jest bezradna wobec życia i że przez długi
czas tak będzie. Dzieją się na świecie takie tragedie, o jakich nie
śniło się bohaterom Szekspira i Stendhala. Czy trzeba ci przykładów? W
każdej gazecie znajdziesz ich tysiące. Chcesz dramatów? Ja dziś nie
wiem, co jest dramatem, a co nie. Chcesz tragedii na miarę antyczną?
Wydaje mi się, że jesteśmy świadkami tragedii wyrastających ponad każdą,
dotąd przyjętą miarę. Komunista niewinnie więziony we własnym kraju,.
rewolucjonista, który wszystkie swe siły poświęcił sprawie wyzwolenia
człowieka i od którego odwraca się własny naród, oskarżony o nikczemność
i zdradę - czy znany ci jest w historii świata czas, w którym tego typu
tragedia stałaby się - tak jak dziś- tragedią dnia codziennego? Czymże
wobec ogromu i tragizmu tych spraw jest literatura? Śmieszną zabawą, w
którą trudno będzie uwierzyć komukolwiek. Na jakim papierze, na jakich
kamieniach, na jakiej taśmie filmowej i na deskach jakiego teatru uda
się utrwalić te cierpienia? Są one - jak myślę - poza kręgiem tego
wszystkiego, co dotąd nazywało się literaturą... Mniejsza z tym, czy
przyjaciel mój - mówiąc o sprawach literatury - ma rację, czy też jej
nie ma. Literatura stawała już wobec niejednej zbrodni i niejednego
szaleństwa dając sobie jakoś radę; ludzie zawsze będą chcieli czytać o
losach innych ludzi i dowiadywać się o ich życiu i cierpieniach nie z
suchej publicystyki, lecz z kart książek pięknych i mądrych, bolesnych i
świadomych - tak mu wtedy odpowiadałem.
Nie chodzi mi tu jednak o sprawy literatury. Kilka tygodni
temu w Warszawie gościł studencki teatr satyryków z Gdańska "Bim-Bom".
Teatr ów wystąpił z programem "Radość poważna". Przez wiele dni ludzie
odchodzili z niczym od kas sympatycznych studentów; widownia zapchana
była do ostatniego możliwego miejsca, a gazety pełne entuzjastycznych
recenzji. "Bim-Bom" nazwano "teatrem wielkiej metafory",
"siedmio-milowym krokiem naprzód"; mówiono o nim jako o najbardziej
współczesnej - jeśli chodzi o środki wyrazu - scenie w Polsce;
zachwycano się jego wdziękiem, filozofią i odwagą. Przypuszczam, że
studentom z Gdańska wyrządzono wielką krzywdę i teraz będą przez długi
czas musieli stąpać twardym krokiem po ziemi, aby im woda sodowa nie
uderzyła do głowy. Tak zresztą zawsze dzieje się w Polsce; wystarczy
tylko, aby zaistniało jakieś wartościowe zjawisko, aby natychmiast
zniszczyć je i pogrzebać przesadą, niesprawiedliwością i brakiem
proporcji. Nie czas tu ani miejsce, aby wyliczyć tych wszystkich
mistrzów palety, pióra i sportu, którym wyrządzono niedźwiedzią
przysługę wynosząc ich pod niebiosa i następnie ściągając brutalnie na
kamienną ziemię. Teatr "Bim-Bom" nie jest teatrem wielkiej mądrości, a
przed filozofią jego nie należy klękać jak przed wschodzącym słońcem -
boję się, że efektowne baloniki i mydlane bańki puszczane przez uroczą
dziewczynkę w istocie przykrywają pustkę. Trudno orzec - i dziwić się
należy bezkrytycznym ocenom naszych recenzentów - czy "Bim-Bom" jest
teatrem par excellence nowoczesnym, bo teatru nowoczesnego Polska nie
widziała od dawien dawna - jest to więc gadanie ślepego o tęczy.
"Bim-Bom" - to przede wszystkim zespół młodych świetnych ludzi, którym
należy jak najprędzej i jak najkonkretniej pomóc w znalezieniu klucza do
rozumienia dzisiejszego życia. Bohaterami ich spektaklu są: smutek,
rozgoryczenie, niewiara i przygnębienie. To nie był teatr satyryków. To
był teatrzyk przegranych złudzeń, nadziei i pragnień. Nie była to
szczedrynowska satyra - ostra, bezwzględna i brutalna, sięgająca do
samych korzeni społecznego zła. To był tylko - rozmieniony na efektowne,
mydlane bańki - smutek. Smutek, owo uczucie, któremu oddawać się można z
niejaką nawet przyjemnością pijąc wódkę w dorożkarskiej knajpie lub
patrząc z ciepłego pokoju przez okno na świat smagany jesiennym
deszczem; smutek, owo uczucie, którego doznaje mężczyzna na widok
przechodzącej, ładnej kobiety; owo uczucie, które jest raz mniej, a raz
bardziej dręczące, lecz idąc po którego szlakach trafić można tylko na
ciemną rzekę zwątpienia, aby tam do reszty pogrzebać swoje nadzieje i
pragnienie walki. Walczyć nim jednak nie można o żadną sprawę. Walczy
się pragnieniami, miłością lub nienawiścią - tym wszystkim właśnie,
czego nie potrafili czy też nie chcieli pokazać w swoim teatrze studenci
z Gdańska. Vive la tristesse!
Zadziwiającą rzeczą jest nasze najmłodsze pokolenie - owi
ludzie, którzy dobiegają pierwszej dwudziestki swego życia lub zaledwie
ją przekroczyli. Zadziwiającą rzeczą jest znikomy hart tego pokolenia.
Wypisano już tysiące kart na temat ich cynizmu, okrucieństwa,
demoralizacji, rozwydrzenia i moralnej nędzy. W rzeczy samej sprawa
wygląda inaczej. Oni są zmęczeni; dwudziestoletni bohaterowie
socjalizmu, którzy wojnę znają z opowiadań, kiepskich filmów i książek,
głód - z relacji ludzi, którym nigdy się nie wierzy; dla których takie
słowa jak "strajk", "więzienie" są tylko nic nieznaczącymi pojęciami;
pokolenie wychuchane i wydmuchane w inkubatorach rewolucji; pokolenia,
które w istocie miało wszystko począwszy od stypendiów, a skończywszy na
dziwkach i knajpach; pokolenie, w które władowano miliardy złotych;
pokolenie o bezgranicznych wprost przywilejach - choć w to nigdy nie
uwierzą - jest zmęczone, przeżywa kolosalny katzenjammer. Wystarczyło
kilka przykrych, bolesnych prawd, które odsłoniła historia; wystarczyło
kilka lat trudów, które są jednak kaszką z mleczkiem w porównaniu z tym,
co mieli ludzie radzieccy podczas pierwszych pięciolatek; wystarczyło
kilka klęsk, wystarczyło, aby słusznie rozwalono mit Wielkiego
Nauczyciela, a pokolenie upadło bez sił na mordę. Pokolenie jest
skacowane i zmęczone; pokolenie czuje się oszukane przez rewolucję.
Pije, rozrabia na ponuro; młodociani poeci piszą o bezsensie życia;
osiemnastoletnie oddają się kilku mężczyznom na raz, gdyż nie wierzą w
miłość; malutki, nie dający się nawet w połowie realizować cynizm -
naiwna forma obrony przed życiem - na co dzień; smutek od święta i co
dalej? - Ja mam czoło pochylone - pisze w liście otwartym do "Nowej
Kultury" osiemnastoletni student II roku Politechniki Warszawskiej. - Za
moich starszych kolegów, za partię całą, Za tych wszystkich, którzy
węszyli, oglądali się, za tych wszystkich, którzy oszukiwali i za tych,
którzy dali się oszukać. Za tych, co świadomie, czy też nieświadomie
pomagali złu, Mam czoło pochylone za was, drobnomieszczanie na
ministerialnych stanowiskach, za was, dobrze odżywieni literaci, za was
bezkonfliktowi pisarze, Wstydzę się za was wszystkich, a przede
wszystkim za siebie, za swoją głupotę i łatwowierność, Ja nie potrafię
już podnieść czoła, a jeśli je kiedyś podniosę", Zresztą to niemożliwe,
bo nie mam żadnych podstaw, aby wierzyć czemukolwiek, Idee, gdy nie
można wierzyć ludziom, stają się niczym: (",) My 18-i 20-latki, choć
wzrastamy w nowych warunkach, nie jesteśmy szczęśliwi, bolesne jest
bowiem zrozumieć, że to nowe tak bardzo jest stare, tak bardzo do
naszego wymarzonego niepodobne, Bolesne jest tracić wszystko, w co się
wierzyło", Vive la tristesse!
No i jacyż oni są, ci dwudziestoletni ludzie, którzy
przegrali już wszystko, zrezygnowali ze wszystkiego i biernie oczekują
na dalsze ciemne i niepotrzebne życie, Tragiczni czy komiczni? Może
jedno i drugie? Oni są słabi; nie tragiczni i nie śmieszni, tylko
tragicznie, przeraźliwie słabi, Pokolenie potrzebuje wapna i fosforu;
tranu i witamin, Trzeba wzmocnić ich kręgosłupy, mięśnie i głowy, Trzeba
im powiedzieć, że nie przeżyli jeszcze niczego, a wszystko, co
najszczerzej wycierpieli do tej pory, może okazać się niczym w
porównaniu do tego, co danym im będzie jeszcze przeżyć, Trzeba to
pokolenie smutnych i rozpieszczonych dzieci, które utraciły wiarę w
bociana, przygotować do życia - oni nie są przygotowani, Wystarczyło
parę błędów, do których przyznała się partia, aby zmiażdżyć nimi siły
pokolenia; wystarczyło kilka lat stania w ogonkach po bilety do kina czy
mięso, aby wypruć z nich wszystkie siły; wystarczyło otworzenie w
Warszawie kilkunastu specjalnych sklepów, aby ugruntowało się w
pokoleniu poczucie krzywdy i niesprawiedliwości - w zmęczonym pokoleniu
bez walk i klęsk, trwogi i śmierci na co dzień; w pokoleniu, które w
istocie nie ma pojęcia, czym jest szarpanina ideologiczna; w pokoleniu,
które dla marksizmu nie wyrzekało się żadnej innej ideologii; w
pokoleniu, które nigdy nie dowie się na własnej skórze, co przeżyli
ludzie z AK lub z NSZ, Cóż mają mówić ci, którzy przeszli przez piekło
getta, których gnojono w Oświęcimiu, którzy przeszli przez lasy
partyzantki; cóż mają powiedzieć nieliczni ocaleni z KZM-u; cóż mają w
końcu powiedzieć ci, którzy po latach niesłusznego więzienia stanęli
znów do pracy odrzucając gorycz? Żyjemy w czasach ogromnych; w czasach,
które trudno ogarnąć najtęższym nawet rozumem, Oni pochylają swoje czoła
ogarnięte mrokiem smutku i zwątpienia, Sprawa wyzwolenia człowieka
przechodzi wielkie katharsis - marzenia wielu tysięcy komunistów; oni -
przechodzą katzenjammer, Vive la tristesse!
Czy trzeba przykładów? Czy trzeba cytować te wszystkie
gorzkie wiersze, smutne wypowiedzi; czyż trzeba - na tym miejscu -
wylewać całą masę zwątpienia i goryczy? A może by im tak pomóc zrozumieć
życie i czas? Może by im w końcu wytłumaczyć, gdzie żyją i w czym
uczestniczą? Może by ich tak wreszcie nauczyć czegokolwiek choć o
rewolucji - w sposób mądry i prawdziwy? Może by im tak dać jakiegoś
potężnego klina na katzenjammer? Nie byłoby to bez pożytku, Wierzę w
siłę rozpaczy, lecz ich rozpacz jest głupia; można tylko walić łbem o
ścianę, jeśli rozpacza się z zamkniętymi oczyma, Trzeba pokoleniu
otworzyć oczy, Siłę daje tylko rozum; z tym tutaj nie najlepiej,
Do diabła z tym smutkiem! Nie jestem wróżbitą i nie zajmuję
się przewidywaniem przyszłości, Ale jeśli pokolenie nie otrząśnie się ze
smutku; jeśli pokolenie nie zacznie się uczyć od początku, od podstaw,
solidnie życia, to koniec pokolenia będzie nieporównanie smutniejszy i
nieporównanie bardziej groteskowy od końca kolorowych baloników w
teatrze "Bim-Bom",
Czyżby wiara pokolenia była tak krucha?
Pierwodruk "Obywatel Warszawy" nr 5/1956
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz